Przeddzien
Byl maj. Opuchniete slonce tezalo powoli na niebie wsuwajac delikatnie swe macki we framugi naszych zamknietych okien, wodzilo po szybach, odbijalo zludna tecza dopuki nie przeganial go wiatr i chmury, ktore zwisaly pokracznie zwiastujac burze. W majowe poranki chelpalo sie te promienie zanim nie podcial ich deszcz swym specyficznym poznowiosennym zapachem traw, lasu i szyszek i ktory tak naprawde - dla zamknietych w szpitalu - w rezultacie zdawal sie byc lepszy od slonca.
Wychodzilismy grupowo na papierosa gdyz palarnie zamykano na cale popoludnie ze wzgledu na ladna pogode. Ladna ona byla nawet kiedy lalo. No coz, terminatory mialy jakas tam swoja logike ale nam to bynajmniej nie przeszkadzalo. Deszcz, zwlaszcza cieply byl dla nas w pewnym sensie oczyszczajacy. Wszyscy chcieli byc "obmyci" a mielismy stac prosto pod pewnego rodzaju daszkiem i konsumowac fajki w spokoju. Terminatory wiec nie byly pocieszone a nawet zle bo kazde z nas wychodzilo poza daszek i stawalo pod golym niebem cieszac sie jak dzieco z kazdej kropli. Opanowac nas sie nie dalo wiec kazdy byl mokry a terminator pilnujacy wsciekly na calego. Mielismy wrazenie namiastki wolnosci. Uwielbialam ten stan.
Znow bylam Mada i przez kilka tygodni stan "lotkowy" w ogole mi nie doskwieral. Wyszlam tez z katatonii i na nowo wkrecilam sie w szpitalne zycie. Dzielilam pokoj z Tania/ Zuza ktora raczej byla Zuza niz Tania. W przeciagu niecalego miesiaca stala sie "przewodniczaca" szpitala. Wszystko umiala zalatwic. Wino dla dziadziusia skubiacego kury, dostakowy stilnox, tramadol, fajki. Nie wiem jak to robila ale rzadzila wszystkim i wszystkimi. Z zewnatrz bylo to nieco zabawne bo Zuza wygladala jak dziewczatko, wiotka, niewinna ale juz glos miala silny, stanowczy. Bubo Turcomanus znow zaczela sie na oddziale rzadzic i poskromic ja umiala tylko Zuza.
A Bubo Turkomanus umiala robic zamieszanie, oj umiala. Popierwsze kradla. Przede wszystkim perfumy: wchodzila do lazienek i spryskiwala sie cala a jak cos jej sie spodobalo zabierala flakonik. Ginely tez dlugopisy, olowki i... majtki. Wszystko to odnajdywalo sie kiedy terminatory wpadaly zrobic Adriannie rewizje: wsrod dlugopisow i buteleczek perfum pietrzyly sie okazale damskie figi i przeroznych kolorach i rozmiarach, Bubo Turcomanus zaciecie przysiagala ze naleza one do niej i nie pozwalala sobie wyrwac ich z rak. Po drugie niesamowicie sie darla. Miala ciezki glos, troche jak ges, troche jak wielblad, z nieustajaca chrypka i paplala jak najeta do kazdego ktory stanal na jej drodze. Delikwent taki, jesli nie potrafil sie obronic, byl skazany na potok slow krory mogl sie ciagnac godzinami. Wszyscy jej wiec unikali. A ona ze swoimi bordowymi puklami, twarzy o wygladzie skoki i kraciastej spodnicy czyhala w drzwiach dyzurki na kolejna "ofiare". Po trzecie, w koncu, jadla jak wieprz. Niesalmowicie ciamkala i bekala, wydawala tez odglosy siedzaca polowa ciala. Oczywiscie buzia jej sie nie zamykala.
W koncu Zuza wziela ja za fraki rano w palarni i doslownie "przypiela " do sciany. Nie mam pojecia skad miala w swym wiotkim cialku tyle sily by przytrzymac tak to ogromne dziewczynisko ale fakt faktem, zrobila to. Nie wiem co jej powiedziala ale Bubo Turkomanus zaczal sie najpierw drzec a potem skisl na tapecie i rozbeczal sie jak dziecko. Zuza trzymala ja tak przez jakis czas az minely spazmy i Adrianna stala sie potulna. Po czym nagle zadzwonil telefon.
I znow tu mam amnezje bo pamietam tylko to, ze zawolali Zuze do dyzurki, po czym swiat mi sie rozmywa i widze Zuze ktora na powrot stala sie trzesaca sie Tania i ktora szukajac mojego uscisku jaka mi slowa : "moja matka jutro mnie odwiedzi... moja matka jutro mnie odwiedzi"... A za tym stanela cala prawda o Tanii.